Dobra, nie jest to film wysokich lotów, ale jakoś wpisuje się w konwencję. Dużo oklepanych zabiegów, które są w niemalże każdym filmie o straszydłach, jednak w „Marcy Black” ta powtarzalność zdaje się zbytnio nie przeszkadzać. Jest dziewczyna, psychiatryk, morderstwo, straszydło, dziecko, które też to straszydło widzi - no i fajnie - składowe straszaka.

Jedyne, co wyłapałam, a co mogłoby być w miarę oryginalne, to aż do około 2/3 (a może 4/5 ;) ) filmu nie pokazano nam Marcy w całej okazałości.

I tu moje pytanie. Czy ona w ogóle istniała? Reżyser chyba za bardzo odleciał, sugerując nam, że to tylko wymysł dziewczynek, a potem jednak w ostatniej scenie „dosłownie”puszcza nam oczko. Pytam, bo ta, pożal się Boże, Marzanna w bunkrze, która ożyła, była zdecydowanie inna niż ta w ostatniej scenie, stojąca za Brycem.

No i po kiego wprowadził postać bibliotekarki aka Lily? To zdecydowanie był najgłupszy zabieg, moim zdaniem.

Ogólnie film znośny. Taka o rozrywka do popcornu i chipsów;).